czwartek, 31 marca 2011

Przywiozłam Indie do domu. Kurczak Tikka Masala

Przyznam się Wam, że nie przepadam za poszukiwaniem nowych rzeczy do mojej garderoby; takie zakupy po prostu mnie męczą. Ale za to uwielbiam chodzić między regałami w sklepach spożywczych w poszukiwaniu nowych produktów. A Szymon wyjątkowo uwielbia wszystko, co ma charakter kuchni azjatyckiej :-) Pewnego dnia znaleźliśmy pasty prosto z Tajlandii (przynajmniej tak napisano :P i postanowiliśmy zagłębić się w domową kuchnię indyjską. Ponieważ bardzo Nam zasmakowała i nie odbiegała smakiem i aromatem od potraw przyrządzonych przez prawdziwych Hindusów, przywiozłam pastę do domu by zapoznać z nią moich parentsów ;-) Byłam zaskoczona, smakowało im ;-) Zachęcam Was do aromatycznej i smacznej podróży we własnym domu :-)
Składniki:
  • 1 duża pierś z kurczaka
  • 200 g jogurtu naturalnego
  • 2 średnie cebule
  • 1-2 pomidory
  • 100 ml śmietanki kremówki 30%
  • 1 op. pasty Tikka Masala (dostałam ją w Bomi, f. AB Foods, Pataks)
Dzień wcześniej kroimy pierś kurczaka w paseczki/kwadraty, zalewamy jogurtem naturalnym oraz 1/3 zawartości pasty Tikka Masala, dokładnie mieszamy. Miskę z mięsem przykrywamy folią aluminiową i pozostawiamy w lodówce na około dobę. Dany sposób marynowania mięsa spowoduje, że po usmażeniu będzie kruche i soczyste, a dzięki paście wyjątkowo aromatyczne.
W dniu przygotowywania dania siekamy cebulkę w piórka, po czym podsmażamy ją na patelni przy użyciu niewielkiej ilości oliwy/oleju. Dodajemy resztę pasty Tikka Masala, całość dokładnie mieszamy uzyskując jednolitą masę, gotujemy przez około 3 minuty. Następnie dodajemy zamarynowane kawałki kurczaka i smażymy około 10 minut na średnim ogniu, mieszając co jakiś czas. Pomidory kroimy w kostkę, dodajemy do smażonego mięsa, zalewamy 100 ml wody. Całość dusimy przez około 5-10 minut.
Ponieważ uzyskany sos będzie rzadki, pod koniec duszenia mięsa ściągamy przykrywkę i gotujemy w celu pozbycia się znacznej ilości wody. Kiedy sos zaczyna gęstnieć, dodajemy 100 ml śmietanki energicznie mieszając. Podajemy z ryżem, chlebkiem naan lub z chutney. Mięso jest kruche, o wyrazistym smaku szafranu i całym pakiecie przypraw indyjskich :-)
Niestety nie byłam w stanie odgadnąć wszystkich składników pasty Tikka Masala, pozwólcie, że część z nich wam zacytuję: szafran (nadaje piękny żółty kolor i smak bardzo zbliżony do curry), kolendra, suszona cebula, imbir, sok z limonki, musztarda, wiórki kokosowe (!), czosnek, skrobia kukurydziana. Na Nasze szczęście produkt nie zawiera glutenu, dlatego spokojnie mogą przygotować tę potrawę celiacy :-) Świetne na szybki obiad w charakterystycznym, indyjskim smaku i stylu ;-)

Przepis dodaję do akcji:
 

sobota, 26 marca 2011

Pound Cake. Babka migdałowa z nutą cytrusową

Miękka, słodka, migdałowa, z nutą cytrusową... Idealna do popołudniowej herbatki. W uroczym kształcie. I to właśnie kształt foremki zachęcił mnie do upieczenia babki :-) Polecam! Na foremkę o pojemności do 1litra
Składniki:
  • 100 g mąki pszennej wrocławskiej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • 140 g białego cukru
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii (można zastąpić 1 op. cukru waniliowego)
  • 100 g miękkiego masła
  • 3 jajka w temperaturze pokojowej
  • 100 g posiekanych migdałów w słupkach (można zastąpić płatkami)
  • skórka z 1 pomarańczy
  • skórka z 1 cytryny
Dostałam foremkę silikonową! Jupi! W zeszły wtorek odwiedziła mnie w Bydgoszczy Mama. Nie obyło się bez zakupów, pysznego cappucino i ciasta. Mamcik kupił mi śliczną, moją pierwszą silikonową foremkę! W dodatku w kształcie pięknego kwiatka :-) I tak właśnie ona wygląda :D
Do wypróbowania tak ślicznej foremki, potrzebowałam równie zachęcającego przepisu. Myślę, że aktualnie wybrany jest w sam raz. Przepis powstał w oparciu o modyfikację Migdałowego Pound Cake z userealbutter.com
***
Tymczasem powracamy do przygotowywania ciasta krok po kroku  :-) Masło ucieramy z cukrem oraz ekstraktem z wanilii, stopniowo dodając po jednym jajku. W innej misce przesiewamy mąkę, sól oraz proszek do pieczenia, które następnie dodajemy do masy jajecznej.
Całość miksujemy na wolnych obrotach do uzyskania jednolitej konsystencji. Na koniec dodajemy skórki z cytryny i pomarańczy oraz posiekane słupki migdałów. W całym domu pięknie pachniało cytrusami ;-) Nie wspominając już o samym cieście! Otrzymujemy masę o gęstej konsystencji. Foremkę smarujemy olejem/masłem (wybrałam olej), po czym przekładamy masę i wyrównujemy wierzch łyżką.
Ciasto pieczemy w temperaturze 180°C przez około 30-40 minut, aż do tzw. suchego patyczka. Jak każda babka, ciasto rosnąc tworzy charakterystyczną górkę na samym środku :P Zastanawiałam się, czy po upieczeniu jej nie ściąć... Nie ścięłam. Kiedy położyłam ciasto na talerzu, wyglądało idealnie :-)
Babkę studzimy 7-10 minut, następnie delikatnie wyjmujemy z foremki. I byłam tak mile zaskoczona, kiedy po niezwykle łatwym i szybkim wyjęciu babki z foremki, okazała się cała :-) Każdy płatek kwiatka w nienaruszonym stanie! Ostudzoną babkę posypałam cukrem pudrem i rozkroiłam...
Wyszła miękka, lekko mokra jeśli mogę tak to określić. Nie jest sucha niczym nasze typowe babki piaskowe. Jest mocno migdałowa z nutą pomarańczowo-cytrynową. Słodka. I chociaż nie jestem wielbicielką babek, ta bardzo mi smakuje :-) Zarówno foremka, jak i przepis test zdały na 6+ :-)
Pierwszy udany pomysł na Wielkanoc :-)

środa, 23 marca 2011

Szarlotka bezglutenowa

Zdecydowanie jestem zwolenniczką tradycyjnych, słodkich ciast. Kiedy w zeszłym tygodniu odwiedziłam Szymona, upiekłam brownies z chilli... Było... Ostre, pikantne, wg mnie niezjadliwe! Dlatego w zeszłą sobotę wróciłam do najprostszego, polskiego ciasta, które zawsze wychodzi: szarlotki! Bardzo kruche, bardzo jabłkowe, z nutą wanilii i cynamonu. Bardzo Nasze bezglutenowe ;-) Na blaszkę o wymiarach 17cm x 24cm
Ciasto:
  • 250 g mąki bezglutenowej (użyłam mleczną)
  • 125 g miękkiego masła
  • 1 jajko
  • 50 g białego cukru
  • 1 op. cukru waniliowego
Nadzienie jabłkowe:
  • 1 kg jabłek
  • 2 łyżeczki cynamonu (ilość wedle uznania)
  • 1 op. cukru waniliowego
  • 120 g białego cukru
  • cukier puder do posypania
Rozsypujemy mąkę formując charakterystyczny dołek, w który wbijamy jajko. Dodajemy posiekane masło, cukier oraz cukier waniliowy. Całość bardzo szybko zagniatamy na jednolitą masę. Ciasto wkładamy do woreczka foliowego, po czym chłodzimy w lodówce około 2 godziny.
Wyszły mi nawet ponad 2 godziny, ponieważ wyciągnęłam Szymona na spacer do lasu :-) Było ślicznie... Słonko, świeże leśne powietrze, i ani żywej duszy prócz Nas. A kiedy natrafiliśmy na jakąś starą chatkę, niemal rozpadającą się, zaczęliśmy rozmawiać o Blair Witch Project :D Na szczęście pogoda dopisywała i świeciło piękne słońce, w związku z czym AŻ tak nie wariowałam słysząc szmery, szelesty, nagłe odgłosy ptaków (wcale nie ćwierkających). Zdecydowanie oglądanie mniej czy bardziej poważnych horrorów nie jest moją mocną stroną :D
***
Wracając do ciasta, po upływie około 2 godzin oddzielamy 1/3 ciasta i wkładamy ponownie w woreczku do zamrażalnika. Pozostałe 2/3 wałkujemy. I tu pojawiły się bolączki z kruchością ciasta bezglutenowego, ponieważ jak już nie jeden raz Wam wspominałam - ciasto bezglutenowe jest kruche i bardzo ciężko się z nim "pracuje". W efekcie wylepiłam ciastem, uprzednio wysmarowaną margaryną i obsypaną mąką, blaszkę. Ciasto posypujemy kilkoma łyżkami bułki tartej (chłonie nadmiar soku z jabłek).
Nadzienie: jabłka obieramy ze skórki, wykrawamy gniazda nasienne, kroimy w kostkę, przekładamy do rondelka/garnka/patelni, po czym prażymy (smażymy). Po chwili dodajemy cukier, cukier waniliowy oraz cynamon, mieszamy drewnianą łyżką/szpatułką co jakiś czas, aby jabłka nie przywarły do dna garnuszka. Po odparowaniu znacznej części soku (który puszczają jabłka w trakcie prażenia), uprażone jabłka przekładamy na ciasto wyrównując powierzchnię.
 ***
Z pozostałej części ciasta planowałam zrobić kratkę... Jednak w trakcie wałkowania i rozpadu pasków z ciasta bezglutenowego, poddałam się, i jeszcze chłodne ciasto starłam na tarce... Chyba jedyne rozsądne wyjście dla tego ciasta eh...
Ciasto pieczemy w temperaturze 180°C przez około 50-60 minut lub do wyraźnego zarumienienia się szarlotki (jak zwykle bezglutenowe nie chciało za bardzo oblać się rumieńcem ;-) Ale nie szkodzi... Kiedy wreszcie "odszedł" delikatnie od brzegów blaszki, placek wyjęłam z piekarnika i pozostawiłam do krótkiego ostudzenia.
Szarlotkę posypujemy cukrem pudrem, jak każdą inną możemy podać z bitą śmietaną lub lodami. Wyszła bardzo krucha, wręcz delikatna ;-) Szarlotkę bezglutenową piekłam po raz pierwszy i naprawdę jestem z niej zadowolona. Słodycz wyważona. Miękkie uprażone jabłka, charakterystyczny cynamonowy smak (ponieważ oboje z Szymonem uwielbiamy cynamon ;-). Ze względu na dietę, polecam ją bezglutkom ;-) Ze względu zaś na kruchość i delikatność ciasta - polecam ją wszystkim.

Aktualnie jestem zauroczona piosenką Ani Dąbrowskiej... Nigdy nie mów Nigdy... Większość piosenek Ani bardzo mi się podoba... Tak jak ona sama, tak i kolejna jej piosenka jest bardzo charakterystyczna, i słucham jej od pewnego czasu w zapętleniu :P 
Ile razy zdarzyło się Wam powiedzieć "nigdy więcej"? "Nigdy" obok "żegnaj" należą do słów, których staram się nie używać, i które praktycznie nie występują w moim słowniku... Nie wierzę w "nigdy" tak mocno, jak nie ufam słowu "żegnaj"... Bo po i przed "nigdy" zawsze coś będzie/było, a "żegnam" się tylko na zawsze. Z Wami tak szybko się nie pożegnam :P

poniedziałek, 21 marca 2011

American pancakes bezglutenowe

Nasze wyjątkowe, wspólne, weekendowe śniadania... Wyjątkowe naleśniki zgodnie z recepturą amerykańską, w wersji bezglutenowej ;-) Z wyjątkowym, czystym syropem klonowym... Dla Wyjątkowej osoby :*
Podaję przepis na 12 wyjątkowych pancakes'ów
Składniki:
  • 1 szkl. bezglutenowej mąki mlecznej
  • 1/2 szkl. bezglutenowej mąki do ciast/naleśników/pierogów
    (mąkę można zastąpić pszenną w ilości 1 i 1/2 szkl.)
  • 1 łyżka cukru
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • szczypta soli
  • 1 i 1/4 szkl. mleka
  • 1 jajko
  • 3 łyżki rozpuszczonego masła
  • syrop klonowy (opcjonalnie)
W jednej misce wymieszaj składniki suche, tj. mąkę, cukier, proszek do pieczenia i sodę, sól. Ponieważ w ten weekend po raz pierwszy kombinowałam z pancakes, w dodatku w wersji bezglutenowej, połączyłam dwa rodzaje mąki: mleczną i specjalną bezglutenową do naleśników (bodajże f. Bezgluten). Przepis oparty jest o recepturę w wersji z mąką pszenną, zatem zawierającą gluten, dlatego spokojnie możecie podmienić rodzaj mąki na pszenną, jeśli zechcecie usmażyć te naleśniki ;-)
W drugiej misce ubijamy jajko, dodajemy rozpuszczone (letnie) masło oraz mleko. Następnie, do składników suchych dolewamy mokre, całość miksujemy na jednolitą masę. Otrzymujemy bardzo gęste ciasto naleśnikowe, które bardzo powolutku spływa z chochli. Jeśli jest lejące, dodajcie po 1 łyżce mąki, aż nabierze charakterystycznej, gęstej konsystencji (niczym na racuchy). Naleśniki smażymy na rozgrzanym maśle lub oleju, nakładając po ~3/4 objętości chochli ciasta na patelnię.
Naleśnik przekładamy na drugą stronę, kiedy zauważymy charakterystyczne pęcherzyki powietrza na jego powierzchni (również sprawdzamy smażoną część pancake, podważając delikatnie brzeg naleśnika za pomocą łopatki/widelca). Pancakes'y smażymy z obu stron na złoty kolor. Usmażone polewamy syropem klonowym, znikają od razu :-)
W trakcie smażenia, naleśniki szybko powiększają swoje rozmiary, stają się puszyste, utrzymują charakterystyczny lekko gąbczasty kształt. Kiedy poleżą trochę na talerzu, niestety tracą coś siłę i opadają :P
W sumie fakt ten bardzo mnie zastanawia. Całkiem prawdopodobne, że jest to kwestia mąki - w końcu bezglutenowa, nie zawiera glutenu, składnika odpowiedzialnego za rozciągliwość ciasta  -  wpływa bardziej na kruchość wszelkich "wypieków" aniżeli na elastyczność... Nie mniej jednak, naleśniki bardzo Nam smakowały :-) Są charakterystyczne, inne niż nasze tradycyjne. Same (bez syropu) są bardziej wytrawne niż słodkie. Dlatego syrop klonowy stanowi świetne dopełnienie smaku :-) Trudno jest mi opisać smak samego syropu... Jest i słodki, i gorzki zarazem, lekko karmelowy. Ale idealny do pancakes'ów.
Jak już Nam się skończy syrop klonowy, a mimo to będę smażyć pancake'sy, dodam więcej cukru do ciasta ;-)
Polecam Wszystkim, a zgodność z przepisem polecam w szczególności bezglutkom ;-)

wtorek, 15 marca 2011

Nuggetsy Nigelli kochają jogurt naturalny

 
Przepis na pewno jest Wam znany. Pomysł na nuggetsy pochodzi od dziewczyn z pracy. Natomiast połączenie składników iście Nigellowe ;-) Z jednej strony kurczak, z drugiej zaś - krakersy. Czy to w ogóle może smakować? Może! Ale sekret tak przyrządzonego kurczaka wcale nie tkwi w krakersach :P
Składniki:
  • duża podwójna pierś z kurczaka (dałam dwie :-)
  • 1 szkl. maślanki/jogurtu naturalnego/kefiru (użyłam jogurt)
  • 1 duża paczka słonych krakersów (użyłam Lajkonika)
  • sól i pieprz do smaku (można dodać przyprawę do kurczaka)
Sos czosnkowy:
  • 200 g jogurtu naturalnego
  • 4-6 łyżek majonezu
  • 1-2 łyżeczki czosnku w proszku
  • 2-3 łyżeczki koperku (opcjonalnie; najlepszy będzie świeżo siekany, chociaż ja akurat użyłam sproszkowanego)
  • sól i pieprz do smaku (użyłam sól czosnkową, którą znalazłam w szafce :-)
W oryginale znajduję amerykańskie krakersy Ritz'a. Natomiast w moim miastku mama łatwo znajduje krakersy Lajkonika :D I chociaż nie miałam okazji jeść Ritz'owych nuggetsów, sądzę i wierzę, że nasz Polski Lajkonik nadaje się idealnie. Myślę również, że nadadzą się krakersy każdej innej firmy, lekko solone. Do przepisu podchodzę z dystansem, "bo jak to będzie smakować?". Smakuje wyjątkowo dobrze, chociaż przyznam szczerze, że nie wyczuwam diametralnej różnicy pomiędzy panierką z krakersów a tradycyjną panierką z bułki tartej. W czym zatem tkwi sekret? Sekret Nigellowych nuggetsów tkwi w wielogodzinnym marynowaniu mięsa w jogurcie naturalnym  :-)
Pierś z kurczaka kroimy w paski/kostkę o średniej wielkości. Doprawiamy solą i pieprzem, jeśli preferujecie - to również przyprawą do kurczaka. Mięsko przekładamy do miski (lub woreczka foliowego) i zalewamy jogurtem naturalnym (lub jak w oryginale - maślanką), dokładnie mieszamy aby jogurt pokrył mięsko. Pojemnik przykrywamy folią aluminiową, odstawiamy na max. 2 doby do lodówki (marynowałam 1 dobę). Następnego dnia, kruszymy krakersy na bardzo drobny miał (kruszę krakersy w woreczku foliowym, następnie tłukę wałkiem :D), w którym panierujemy mięso. Nuggetsy albo smażymy na patelni na złoty kolor, obracając je co jakiś czas, albo układamy na blaszce pokrytej papierem do pieczenia i wstawiamy do nagrzanego piekarnika na 180°C, piekąc tak długo, aż się zarumienią.
Sosik natomiast, równie prosty, w miseczce mieszamy wszystkie składniki, et voila :-)

Co jest najważniejsze w całej tej zabawie z nuggetsami? Otrzymane kawałki mięska są KRUCHE. Sposób marynowania mięsa w maślance zaintrygował mnie. Dlaczego tak się dzieje? Wszystko zawdzięczamy obecności kwasu mlekowego, który przedostaje się do mięsa w trakcie marynowania. W utworzonym przez nas kwaśnym środowisku, w mięsie dochodzi do enzymatycznego rozkładu białek na prostsze substancje białkowe, łatwiej przyswajalne. Struktura kolagenu (białka tkanki łącznej mięsa, odpowiedzialnego za elastyczność oraz odpowiednie napięcie) ulega zniszczeniu w środowisku kwaśnym, dzięki czemu mięso w trakcie pieczenia/gotowania/duszenia ulega zmiękczeniu, nabiera kruchości, soczystości, jak również innego smaku i zapachu. W celu uzyskania kruchości mięsa możemy stosować właśnie maślankę, jogurt naturalny, kefir, czy wreszcie samo mleko :-) 

Ja już wiem, że przy każdej następnej okazji będę właśnie tak marynować mięso. Spróbujcie również :-) Kruchość i soczystość powalająca! I moje wielkie ukłony w kierunku Nigelli :-)


NIEDZIELA, 27 MARCA 2011

Ponieważ wiele osób wspominało mi o przygotowaniu nuggetsów w wersji pieczonej, postanowiłam wypróbować ten sposób. Tym razem pokrojone w paski kawałka kurczaka obsypałam dodatkowo przyprawą "18 ziół Ojca Mateusza", po czym marynowałam 2 dni w jogurcie naturalnym. I muszę przyznać, że wyjątkowo zachęcająco pachniało mięsko już podczas panierowania w pokruszonych krakersach.
 
Następnie, kawałki mięska ułożyłam na blaszce, skropiłam olejem i  piekłam je około 30 minut w piekarniku nagrzanym do 180°C, aż do wyraźnego zarumienienia (przełożyłam je na drugą stronę po upływie 15 minut). Wyjątkowo długo się piekły... Na pewno dłużej aniżeli smażone.
 
Jakie wszyły i czym się różnią od wersji smażonej? Niewątpliwie są bardziej suche, ale i chrupiące (panierka nie nasiąka tą odrobiną oleju). Żadnej innej różnicy nie odczułam. Są równie soczyste i kruche ;-)

niedziela, 13 marca 2011

Rurki z kremem

Kiedy byłam mała, uwielbiałam rurki z kremem. W sobotę Tato miał urodzinki. Na tę specjalną okazję m.in. upiekłam rureczki :-) Kruche, delikatne, kremowe. Przepis i foremki na rureczki dostałam w pracy od Pani Basi, za co dziękuję :-) Wyszło 31 rurek
Składniki:
  • 2 żółtka
  • 200 g margaryny
  • 200 g śmietany ukwaszonej 18%
  • 520 g mąki pszennej (użyłam mąki tortowej ~ 4 szkl. plus do podsypania)
  • 1 op. cukru waniliowego
  • 400 g kremówki 36%
  • 2 op. śmietan fixu
  • 2-3 łyżki cukru pudru (wedle uznania)
Na stolnicy rozsyp mąkę, formując charakterystyczny dołek. Następnie wbij żółtka, dodaj pokrojoną w kostkę margarynę oraz dodaj śmietankę 18%. Całość szybko zagnieć, otrzymując jednolitą masę. Ciasto bardzo ładnie się zagniata i nie sprawia żadnych problemów :-) Z ciasta uformuj kulkę, włóż w woreczek foliowy, po czym schładzaj w lodówce 2-3 godziny.
Schłodzone ciasto dzielimy na pół, po czym każdą z połówek wałkujemy na grubość ~3-5 mm, tniemy długie paski o szerokości około 1-1.5 cm, w zależności od długości paska (im dłuższe, tym wystarczą węższe na owinięcie foremki). Foremki na rurki smarujemy margaryną, następnie owijamy po jednym pasku, nakładając na siebie minimalnie brzegi owijanego ciasta (dzięki czemu powstają charakterystyczne żłobienia ;-)
Każdą z rurek smarujemy białkiem, obsypujemy cukrem. Pieczemy w temperaturze 180°C przez około 15-25 minut, aż do wyraźnego zarumienienia ciasta. I pojawiły się schody, ponieważ nie wiedziałam, czy rurki piec w poziomie, czy też w pionie :D Ostatecznie, upiekłam je stojące w pozycji pionowej. Rumiane rureczki pozostawiamy do całkowitego wystudzenia. W między czasie ubijamy kremówkę, pod koniec ubijania dodajemy śmietan fix oraz wedle uznania dosładzamy cukrem pudrem.
Ostudzone rureczki napełniamy śmietankowym kremem, zanosimy gościom i obserwujemy zdziwione i uśmiechnięte minki, słuchając "Ooo rureczki! A jak to się robi?" ;-) Napełnione kremówką rureczki można również potrzymać kilka godzin w lodówce przed serwowaniem (ciasto troszkę zmięknie).
Osobiście najbardziej smakowały mi krótko po przygotowaniu. Ciasto jest bardzo kruche i bardzo smaczne. A z kremem - pyszne!! Przepis świetny, rurki urocze i cudownie pyszne :-) Polecam każdemu łasuchowi!
I nietylko ;-)

Ps. Czas zaopatrzyć się w foremki na rurki :D

sobota, 5 marca 2011

Sernik z nutellą

Czekoladowo-orzechowy. Kremowy. Półsłodki. Ciekawy. Wyjątkowy. Charakterystyczny. Smaczny. Inny :-) Dla mnie pasowałby jeszcze: nowy. Chciałam upiec sernik. Zmiksowałam kilka przepisów, z których powstał poniższy, autorski. Na blaszkę o średnicy 20 cm.
Składniki:
Spód:
  • 100 g herbatników petit beurre (2 opakowania, polecam firmy Bahlsen Krakuski, są bardzo kruche i łatwo się je rozdrabnia)
  • 60 g miękkiego masła
  • 1 garść roztrzaskanych orzechów włoskich
Masa twarogowa:
  • 500 g twarogu w wiaderku (jestem wierna firmie Delfiko, twaróg o smaku o waniliowym)
  • 3 jajka
  • 2 łyżki miękkiego masła
  • 2 łyżki cukru
  • 1 op. cukru waniliowego
  • 1 op. Nutelli (230 g)
  • 1 op. budyniu waniliowego
  • 1/3 szkl. mleka
  • 2-3 garści roztrzaskanych orzechów włoskich
Polewa czekoladowa:
  • 100 g masła
  • 2 łyżki cukru
  • 3 łyżeczki kakao
  • 1 mocno rozmącone jajko
Herbatniki wkładamy do woreczka foliowego, kruszymy, po czym tłuczemy drobno za pomocą wałka. Powtarzamy czynność tłuczenia orzechów włoskich. W misce rozcieramy masło z rozdrobnionymi herbatnikami oraz orzechami. Foremkę wykładamy papierem do pieczenia, smarujemy spód margaryną, wylepiamy masą herbatnikową (minimalnie również brzegi). Pieczemy w temperaturze 190°C przez 10 minut.
W między czasie przygotowujemy masę twarogową: miksujemy twaróg, dodajemy po kolei po jaju, wsypujemy cukier waniliowy oraz 2 łyżki cukru i masła. Dolewamy mleko, wsypujemy budyń, stale miksując. Na koniec dodajemy łyżkami nutellę, wreszcie orzechy. Masa będzie stosunkowo płynna. Z perspektywy czasu, myślę, że następnym razem pominę mleko ;-) Masę przelewamy na upieczony spód. Ciasto pieczemy w temperaturze 180°C przez 70 minut.
Po upływie 30-45 minut warto sprawdzić wierzch sernika, czy nie przypieka się za bardzo; wówczas wierzch ciasta przykrywamy folią aluminiową. Sernik wyrósł, troszkę popękał.
Przygotowujemy polewę czekoladową: do garnuszka wkładamy pokrojone w kostkę masło, wsypujemy cukier i kakao. Gotujemy na małym ogniu, całość szybko rozgniatamy z pomocą drewniej łyżki; stale mieszając otrzymujemy jednolitą masę. Garnuszek zestawiamy z ognia, pozostawiamy na kilka minut do ostudzenia. W między czasie mącimy jajko, które następnie wlewamy małym strumieniem do letniej masy kakaowej, stale mieszając. Początkowo polewa może być rzadka, dlatego odstawiamy garnuszek na jakiś czas do całkowitego ostudzenia polewy. Sernik polewamy ostudzoną masą czekoladową, zdobimy orzechami. Ciasto chłodzimy w lodówce min. 7 godzin. Polecam chłodzenie przez noc oraz przygotowanie polewy dnia następnego.
Zjedliśmy go popołudniu przy kubkach kawy i herbaty ;-) Zawsze chłodzę serniki przygotowane z masy twarogowej z wiaderka. Masa jest wówczas zbita, ale pozostaje kremowa, w konsystencji przypominająca dobre lody. W smaku hm czekoladowo-orzechowy. Obawiałam się, że będzie za słodki ze względu na zawartość całego słoika nutelli - wręcz przeciwnie, słodycz wyważona. Spodoba się wszystkim kochającym czekoladę ;-) Jest ciekawą odmianą wśród serników :-)

wtorek, 1 marca 2011

Tartaletki Creme Brulee

W tle "The Pina Colada Song" Ruperta Holmes'a, głowa pełna uśmiechów. Jestem szczęśliwa. Jestem zakochana. Od jakiegoś czasu moja szklanka jest do połowy pełna. A tartaletki są uzupełnieniem mojej miłości do Creme Brulee ;-) Zwieńczeniem wspomnień i smaków staje się nowa szata graficzna bloga :-) Podaję przepis na 8-10 tartaletek
Składniki:
  • 195 g mąki pszennej tortowej
  • 80 g miękkiego masła
  • 1 jajko
  • 2 łyżki cukru
  • szczypta soli
  • bułka tarta/groch
  • 1/2 porcji proponowanego przeze mnie creme brulee (klik)
Wreszcie skleiłam dobre kruche ciasto na tarty ;-) Z dodatkiem jajka, i przede wszystkim na mące tortowej. Już jakiś czas temu robiłam tartaletki... Ponieważ w domu była tylko mąka tortowa, użyłam ją. I wyszły genialne ;-) Kruche. Z tego względu polecam Wam stosowanie mąki tortowej na shortcrust pastry.
Na stolnicy rozsypujemy mąkę, formując dołek. Wbijamy jajko, dodajemy sól, cukier, pokrojne masło. Całość szybko zagniatamy na jednolitą masę. Proces chłodzenia ciasta pominęłam. Ciasto cienko wałkujemy, po czym wylepiamy nim wysmarowane margaryną i obsypane uprzednio bułką tartą foremki. W każdej foremce ponakłuwaj spód ciasta za pomocą widelca. Następnie wylepione ciastem foremki wyłóż folią aluminiową, do każdej wsyp garść grochu.
Ten etap gwarantuje wypiek bez pagórków :P Spody tartaletek pieczemy w temperaturze 180°C przez 10-15 minut, aż do delikatnego zarumienienia ciasta. W międzyczasie przygotuj Krem Brulee.
Przyznam, że przygotowałam z całej, podanej w przepisie porcji, ale tylko część masy wykorzystałam do tartaletek. Z pozostałej części zrobiłam klasyczny creme brulee ;-) Każdemu, kto zechce skorzystać przepisu na tartaletki, polecam zatem przygotowanie 1/2 porcji kremu; w zupełności wystarczy.

Po usunięciu grochu oraz folii, wlewamy lejącą, kremową masę do wnętrza tartaletek. Delikatnie przenosimy do pieca. Ponieważ krem ten powinno się zapiekać w kąpieli wodnej, a tartaletek jest sporo i są płytkie, polecam dodatkowo włożyć do pieca, na niższą blaszkę, żaroodporne naczynie wypełnione wodą, co zagwarantuje nam odpowiednią wilgotność i szybciej się upieką. Wypełnione kremem tartaletki pieczemy w temperaturze 160°C przez około 25 minut. Nie podwyższajcie temperatury bo krem zacznie Wam niepotrzebnie bulgotać ;-) Aha! I pamiętajcie o usunięciu pęcherzyków powietrza z masy za pomocą palnika, które mogły dostać się w trakcie przygotowywania kremu. To bardzo ważne ;-)
Wyjmując z pieca tartaletki, krem może się delikatnie trząść ;-) Tartaletki chłodzimy w lodówce minimum 5-6 godzin. Osobiście polecam pozostawienie ich na noc. Krem będzie zbity, maślany ;-) Tuż przed podaniem tartaletek, posyp ich wierzch brązowym cukrem, następnie skarmelizuj przy użyciu palnika. Deser wcinamy lekko schłodzony. Krem w temperaturze pokojowej to już nie to samo :P
Pyszne połączenie kruchego ciasta z waniliowym kremem. Dla mnie, nic dodać, nic ująć. Jest niesamowity. I mimo, że jest z nim troszkę roboty, warto ;-)
W trakcie sesji zdjęciowej natknęłam się na album ze starymi zdjęciami. Przepełniony wspomnieniami z czasów liceum... Lata lecą. A kontakt mam tylko z jedną z przyjaciółek. A i tak czasami telefon milczy... Szkoda. Pośród zdjęć znalazłam również TO dużo starsze...
W odcieniach szarości, pogniecione przez małe złośliwe rączki, moje :P I na zdjęciu nikt inny, lecz pultaśna Kasia :-) Dzisiaj nie chce mi się wierzyć, że już tyle lat minęło. I że byłam kiedyś tym brzdącem. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, kim i jaka będę. Dzisiaj ciągle nie wiem, kim jestem i kim będę. Sama dla siebie jestem zagadką. Ale wiem jedno. Chcę być.
Pozdrawiam Was w ten pierwszomarcowy piękny dzień,
Kaś